– Strzela pan z dział wielkiego kalibru, panie Conklin – zauważył bez barwnym tonem siwowłosy dyrektor.
– Mam ku temu wy starczające powody.
– Chciałbym w to wierzyć. Jeden,z najcięższych pocisków doleciał aż do mnie.
– Bo był w pana wymierzony. A teraz przechodzimy do sprawy odpowiedzialności: muszę wiedzieć, w jaki sposób doszło do przecieku, a przede wszystkim, do kogo dotarł.
Obaj zastępcy zaczęli jednocześnie mówić podniesionymi głosami, lecz zostali uciszeni przez dyrektora, który dotknął ich ramion dłońmi; w jednej trzymał fajkę, w drugiej zapalniczkę.
– Proponuję, żebyśmy nieco zwolnili tempo i zaczęli od początku, panie Conklin – powiedział spokojnie, zapalając fajkę. – Oczywiście zna pan moich obydwu współpracowników, ale my dwaj chyba jeszcze nie mieliśmy okazji się spotkać, prawda?
– Nie. Odszedłem ze służby cztery i pół roku temu, a pan został mianowany w rok później.
– Czy podobnie jak wielu innych, zresztą nie bez racji, uważał pan, że otrzymałem to stanowisko po znajomości?
– Jasne, że tak, ale nie miałem nic przeciwko temu, bo dysponował pan przy okazji odpowiednimi kwalifikacjami. Z tego, co wiedziałem, był pan admirałem z Annapolis, bez sprecyzowanych przekonań politycznych, a pod czas wojny służył pan przypadkiem w jednej jednostce z pewnym pułkownikiem, który potem został prezydentem. Podczas rozpatrywania kandydatur pominięto kilku porządnych facetów, ale takie rzeczy zawsze się zdarzają. Nie ma sprawy.
– Dziękuję panu. Czy określenie "nie ma sprawy" odnosi się także do moich dwóch zastępców?
– To już wszystko historią, ale nie mogę powiedzieć, żeby agenci biorący udział w akcjach uważali ich za najlepszych przyjaciół, jakich mieli kiedykolwiek. To teoretycy.
– Nie uważa pan, że gra tu rolę naturalna awersja i wynikająca z konwencji wrogość?
– Oczywiście, że tak. Dokonywali analizy sytuacji tysiące mil od nas za pomocą komputerów, które nie wiadomo kto programował, i wykorzystując dane, których nie my dostarczaliśmy. Ma pan całkowitą rację: to naturalna awersja. My mieliśmy zawsze do czynienia z żywymi ludźmi, oni zaś z rzędami zielonych literek na monitorze, a w dodatku często podejmowali z gruntu niewłaściwe decyzje.
– To dlatego, że takich jak wy trzeba bezustannie kontrolować – prze rwał mu mężczyzna siedzący po prawej stronie dyrektora. – Zarówno wtedy, jak i teraz brakuje wam całościowego spojrzenia na sprawę. Nie znacie ogólnej strategii, tylko swoją jednostkową taktykę.
– Czy w takim razie nie powinniśmy znać choćby zarysu tej "ogólnej strategii", żeby móc do niej dostosować nasze działanie?
– A gdzie, twoim zdaniem, kończą się granice "zarysu"? – zapytał drugi zastępca. – W którym miejscu powinniśmy powiedzieć: "Przykro nam, ale to wszystko, co możemy ujawnić"?
– Nie wiem. To ty jesteś teoretykiem, nie ja. Powinno wam to podpowiedzieć doświadczenie, a oprócz tego powinniście umożliwić nam łatwiejsze nawiązanie kontaktu w celu zasięgnięcia informacji… Zaraz, zaraz, przecież tu nie chodzi o mnie, tylko o was! – Aleks spojrzał dyrektorowi prosto w oczy. – To bardzo sprytne, sir, lecz nie uda się wam zmienić tematu. Przyszedłem tu po to, żeby ustalić, kto zdobył informacje, w jaki sposób i kiedy. Jeżeli macie coś przeciwko temu, mogę pójść do Białego Domu albo na Kapitol i popatrzeć stamtąd, jak spada kilka głów. Potrzebuję odpowiedzi. Muszę wiedzieć, co dalej robić!
– Nie starałem się zmienić tematu, panie Conklin, chciałem tylko przez chwilę spojrzeć na sprawę z innego punktu widzenia, żeby zwrócić pańską uwagę na pewien szczegół. Z pewnością w przeszłości wielokrotnie kwestionował pan decyzje moich kolegów, ale czy któryś z nich kiedykolwiek pana oszukał albo świadomie wprowadził w błąd?
Aleks obrzucił przelotnym spojrzeniem obu mężczyzn.
– Tylko wtedy, kiedy musieli, ale to nie miało nic wspólnego z działaniem operacyjnym.
– Przyznam się, iż nie bardzo rozumiem…
– Czyli nie powiedzieli panu o tym, a powinni. Pięć lat temu byłem alkoholikiem – dalej nim jestem, tyle tylko że już nie piję. Właściwie czekałem tylko chwili, kiedy będę mógł odejść na emeryturę, więc nie poinformowali mnie o pewnej sprawie i dobrze zrobili.
– Dla pańskiej wiadomości poinformuję pana, że jedyne, co od nich usłyszałem, to to, że pod koniec swojej służby poważnie pan zachorował i już nie odzyskał swojej poprzedniej sprawności.
Conklin ponownie spojrzał na zastępców dyrektora i skinął lekko głową.
– Dziękuję ci, Casset, i tobie, Valentino, ale nie musieliście tego robić. Byłem pijakiem i dla nikogo nie powinno to być tajemnicą.
– Sądząc z tego, co słyszeliśmy o Hongkongu, odwaliłeś tam kawał dobrej roboty – odparł cichym głosem Casset. – Nie chcieliśmy psuć tego obrazu.
– Odkąd tylko pamiętam, zawsze byłeś najboleśniejszym wrzodem na dupie, ale nie mogliśmy pozwolić, żeby wspominano cię jako starego moczy- mordę – dodał Valentino.
– Dobra, nieważne. Wracajmy do Jasona Bourne'a, bo właśnie w tej sprawie tutaj jestem.
– A ja właśnie w związku z nią pozwoliłem sobie na tę dygresję, panie Conklin. W przeszłości wielokrotnie różnił się pan poglądami od moich zastępców, lecz rozumiem, że nie kwestionuje pan ich uczciwości?
– Innych, owszem, ich – nie. Ja podchodziłem do tego w ten sposób, że oni wykonują swoją robotę, a ja swoją. Jeżeli coś się pieprzyło, to przez System, który był spowity zbyt gęstą mgłą. Ale tym razem o niczym takim nie może być mowy. Reguły są proste i sił mnie o wyrażenie zgody na ujawnienie tych informacji, reguły zostały naruszone, a mnie okłamano. Jeszcze raz powtarzam pytanie: jak do tego doszło i do kogo dotarł przeciek?
– To mi wystarczy – powiedział dyrektor CIA, podnosząc słuchawkę stojącego przed nim telefonu. – Proszę poinformować pana DeSole'a, że oczekuję go w sali konferencyjnej. – Odłożył słuchawkę i zwrócił się do Conklina: – Przypuszczam, że zna pan Stevena DeSole'a? Aleks skinął głową.
– DeSole, niemy mol – mruknął.
– Proszę?
– To taki stary dowcip – wyjaśnił swemu szefowi Casset. – Steve zna wszystkie tajemnice, ale nie wyjawiłby ich nawet Panu Bogu, chyba że ten pokazałby mu odpowiednie upoważnienie.
– Rozumiem, że wszyscy trzej, nie wyłączając pana Conklina, uważacie pana DeSole'a za profesjonalistę?
– Ja to panu wyjaśnię – odezwał się Aleks. – Steve powie wszystko, co musi pan wiedzieć, lecz ani słowa więcej, ale też nigdy nie skłamie. Będzie siedział z gębą na kłódkę lub poinformuje pana po prostu, że nie wolno mu nic wyjawić.
– Właśnie to chciałem usłyszeć.
Rozległo się pukanie do drzwi i na zaproszenie dyrektora wszedł do środka otyły mężczyzna średniego wzrostu o dużych oczach, powiększonych przez tkwiące w drucianej oprawce szkła. Zamknąwszy za sobą drzwi, obrzucił obojętnym spojrzeniem siedzących przy stole. Widok Aleksandra Conklina wyraźnie go zaskoczył, lecz natychmiast przywołał na twarz wyraz miłego zdziwienia i podszedł z wyciągniętą ręką do emerytowanego oficera wywiadu.
– Cieszę się, że cię widzę, staruszku! To już chyba co najmniej dwa lub trzy lata?
– Prawie cztery, Steve – odparł Aleks, ściskając jego dłoń. – Jak się miewa król analityków i stróż najpilniej strzeżonych tajemnic?
– Tak sobie; ostatnio nie bardzo jest co analizować ani czego strzec. W Białym Domu zagnieździli się sami plotkarze, tak samo jak w Kongresie. Powinni mi zmniejszyć pensję o połowę, ale lepiej nikomu o tym nie mów.
– Może w przeszłości zasłużył pan sobie na dwa razy większą – powiedział z uśmiechem dyrektor.
– Podejrzewam, że nawet na pewno. – DeSole pokiwał żartobliwie głową i uwolnił dłoń Conklina. – W każdym razie czasy strażników archiwów i pilnie strzeżonych transportów akt już minęły. Teraz wszystka jest wprowadzane przez komputery tam, na górze. Skończyły się wycieczki w towarzystwie uzbrojonej eskorty, podczas których mogłem sobie wyobrażać, że za chwilę zaatakuje mnie cudowna Mata Hari. Już nie pamiętam, kiedy po raz ostatni miałem teczkę przypiętą kajdankami do ręki,
– Za to teraz jest chyba bezpieczniej – zauważył Aleks.
– Ale nie będę miał o czym opowiadać wnukom, staruszku. "Co robiłeś wtedy, kiedy byłeś wielkim szpiegiem, dziadku? Cóż, szczerze mówiąc, przede wszystkim rozwiązywałem krzyżówki, młody człowieku".
– Ostrożnie, panie DeSole – zachichotał dyrektor CIA. – Jeszcze trochę, a zacznę się naprawdę zastanawiać nad zmniejszeniem pańskiego wynagrodzenia… Ale chyba bym tego nie zrobił, bo w gruncie rzeczy wcale, ale to wcale panu nie wierzę.
– Ani ja – dodał z gniewem Conklin. – To wszystko jest ukartowane – uzupełnił, mierząc spojrzeniem otyłego analityka.
– Interesujące stwierdzenie – odparł DeSole. – Czy byłbyś uprzejmy wyjaśnić, co miałeś na myśli?
– Chyba wiesz, dlaczego tu jestem?
– Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, że tu jesteś.
– Ach, rozumiem. Po prostu tak się przypadkiem złożyło, że znalazłeś się w pobliżu i mogłeś od razu przyjść, prawda?
– Do mojego biura wchodzi się z tego samego korytarza. Pozwolę sobie dodać, że to spory kawałek drogi stąd.
Conklin przeniósł spojrzenie na dyrektora.