Ponad otaczający ich harmider wzbił się samotny, przeraźliwy krzyk. Zarówno Conklin, jak i Panov spojrzeli w kierunku odległej o zaledwie kilka metrów strzelnicy. Tłusta kobieta o twarzy zamarłej w grymasie przerażenia została trafiona pociskiem w gardło. W tłumie wybuchła panika. Conklin usiłował ustalić miejsce, z którego padł strzał, ale nie był w stanie dostrzec nic oprócz uciekających we wszystkie strony ludzi. Chwyciwszy Panova za ramię, przeciągnął go na drugą stronę alejki, a potem dalej, przez gęstwinę nieświadomych jeszcze tragedii spacerowiczów, aż do wejścia na ogromną kolejkę górską. Nie zważając na ogłuszający hałas, tłoczyli się tu podnieceni perspektywą przejażdżki klienci.
– Boże! – wykrzyknął Panov. – Czy to było przeznaczone dla któregoś z nas?
– Może tak, a może nie – odparł były oficer wywiadu. W oddali rozległo się wycie syren i świergot policyjnych gwizdków.
– Powiedziałeś, że to pułapka!
– Bo obaj dostaliśmy od Davida bezsensowny telegram podpisany nazwiskiem, którego nie używa od pięciu lat- Jason Bourne! Jeżeli się nie mylę, to w twoim również była wzmianka o tym, żeby pod żadnym pozorem do niego nie dzwonić?
– Zgadza się.
– W takim razie to na pewno pułapka… Tobie łatwiej poruszać się niż mnie, więc puść w ruch te swoje długie nogi. Spieprzaj stąd najszybciej jak potrafisz, i znajdź jakiś telefon, taki w budce, żeby nie można było od razu sprawdzić numeru.
– Co takiego?
– Zadzwoń do niego i powiedz, żeby natychmiast pakował Marie i dzieci i zwiewał, gdzie pieprz rośnie.
– Dlaczego?
– Ktoś nas znalazł, doktorku! Ktoś, kto od wielu łat szuka Jasona Bourne'a i nie spocznie, dopóki nie podejdzie do niego na odległość skutecznego strzału… Ty zajmowałeś się galimatiasem w głowie Davida, a ja ciągnąłem za wszystkie przegniłe sznurki w Waszyngtonie, żeby tylko wydostać jego i Marie żywych z Hongkongu. Ktoś nie dotrzymał umowy i zostaliśmy odnalezieni, Mo, ty i ja, jedyni ludzie, o których oficjalnie wiadomo, że stykali się z Jasonem Bourne'em, obecny zawód i miejsce pobytu nieznane!
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz, Aleks?
– I to jeszcze jak! To sprawka Carlosa. Znikaj stąd, doktorku, skontaktuj się ze swoim byłym pacjentem i powiedz mu, żeby zrobił to samo.
– W jaki sposób?
– Nie mam zbyt wielu przyjaciół, a już na pewno żadnych, którym mógłbym zaufać, ale ty na pewno znajdziesz kogoś takiego. Podaj Davidowi jego nazwisko i każ mu tam zadzwonić, jak tylko znajdzie się w bezpiecznym miejscu; Wymyślcie jakiś kryptonim.
– Kryptonim?
– Boże, Mo, rusz tą swoją głową! Jakieś fałszywe nazwisko, Jones albo Smith…
– To chyba zbyt proste…
– Więc Schickelgrubber albo Moskowitz, jakie tylko chcesz! Powiedz mu tylko, żeby koniecznie dał nam znać, gdzie jest.
– Rozumiem.
– A teraz uciekaj stąd, ale broń Boże, nie wracaj do domu! Wynajmij pokój w hotelu Brookshire w Baltimore na nazwisko…Morris, Phillip Morris. Znajdę cię tam później.
– A co teraz będziesz robił?
– Coś, czego nienawidzę. Schowam laskę i kupię bilet na tę cholerną kolejkę. Nikomu nie przyjdzie do głowy szukać tutaj kulawego faceta. Nie znoszę tego wariactwa, ale to najlepsze rozwiązanie, nawet gdybym miał jeździć całą noc… A teraz znikaj, szybko!
Samochód pędził na południe gruntową drogą prowadzącą przez wzgórza New Hampshire w kierunku granicy Massachusetts. Za kierownicą z zaciśniętymi kurczowo szczękami siedział wysoki mężczyzna o skupionej, wyrazistej twarzy i błękitnych oczach miotających wściekłe błyski. Sąsiedni fotel zajmowała jego nadzwyczaj atrakcyjna żona; rudawy odcień jej włosów podkreślał docierający aż tam blask lampek oświetlających przyrządy. W ramionach trzymała ośmiomiesięczne niemowlę, dziewczynkę, a na tylnym siedzeniu spał przykryty kocem pięcioletni jasnowłosy chłopiec, zabezpieczony przed upadkiem zamontowaną w poprzek samochodu siatką. Ich ojcem był David Webb, obecnie wykładowca orientalistyki, lecz wcześniej członek otoczonej nimbem tajemnicy "Meduzy", a potem dwukrotnie Jason Bourne, legendarny zabójca.
– Obydwoje wiedzieliśmy, że coś takiego musi się kiedyś stać – powiedziała Marie St. Jacques Webb, Kanadyjka z urodzenia, ekonomistka z zawodu, przypadkowo osoba, która uratowała życie Davida Webba. – To była wyłącznie kwestia czasu.
– Szaleństwo! – szepnął David, starając się nie obudzić dzieci; ładunek emocjonalny, jaki był zawarty w tym słowie, nie uległ przez to wcale zmniejszeniu. – Wszystko głęboko zakopane, najwyższy stopień utajnienia akt i cała reszta tych bzdur! Jakim cudem komuś udało się odnaleźć Aleksa i Mo?
– Tego nie wiemy, lecz Aleks natychmiast zacznie szukać. Sam mówiłeś, że nie ma nikogo lepszego niż on…
– Teraz wzięli go na cel, więc właściwie już jest martwy – przerwał ponuro Webb.
– Przesadzasz, Davidzie. "On jest najlepszy", to twoje własne słowa.
– Już raz się nie sprawdziły, trzynaście lat temu w Paryżu.
– Tylko dlatego, że ty byłeś lepszy.
– Nie! Dlatego, że nie wiedziałem, kim jestem, a on działał, opierając się na danych, o których ja nie miałem najmniejszego pojęcia! Przyjął założenie, że ma do czynienia ze mną ale ja nie znałem samego siebie, więc nie mogłem działać zgodnie z jego przewidywaniami… On w dalszym ciągu jest najlepszy. W Hongkongu uratował nam obojgu życie.
– Zdaje się, że mówisz to samo, co ja przed chwilą, prawda? Znajduje my się w dobrych rękach.
– Go do Aleksa, zgoda, ale nie Mo! Ten wspaniały człowiek jest już trupem! Zgarną go i wszystko ż niego wyciągną.
– Prędzej umrze, niż piśnie komukolwiek choćby słowo na nasz temat. – Nie będzie miał wyboru. Wstrzykną mu taką dawkę, że opowie ze szczegółami o całym swoim życiu, a potem zabiją goi przyjdą po mnie… a właściwie po nas. Właśnie dlatego lecisz z dziećmi na południe, na Karaiby. – Dzieci polecą same, kochanie. Ja zostaję.
– Przestań! Przecież ustaliliśmy szczegóły, kiedy urodził się Jamie! Właśnie po to tam wszystko przygotowaliśmy, po to niemal kupiliśmy duszę twojego brata, żeby zechciał się wszystkim zająć. Nawiasem mówiąc, poradził sobie zaskakująco dobrze. Obecnie jesteśmy współwłaścicielami świetnie prosperującego pensjonatu na wyspie, o której nikt nie wiedział, dopóki pewnego dnia nie wylądował tam hydroplanem ten kanadyjski zabijaka.
– Johnny zawsze przejawiał agresywne cechy charakteru. Tata powie dział kiedyś, że potrafiłby sprzedać zdychającą jałówkę jako rozpłodowego
buhaja i nikomu nie przyszłaby nawet myśl, aby sprawdzić, czy wszystko jest: na swoim miejscu.
– Najważniejsze, że tak bardzo kocha ciebie i dzieci. Liczę też na jego…
Zresztą, nieważne. Po prostu mu ufam i już.
– Nawet jeżeli pokładasz tak wielką ufność w moim młodszym bracie, to radziłabym ci, żebyś odnosił się z nieco większym krytycyzmem do swojej orientacji w terenie. Właśnie minąłeś skręt do chaty.
– Niech to licho! – syknął Webb, hamując gwałtownie i kręcąc kierownicą. – Jutro ty, Jamie i Alison odlatujecie z Logan na wyspę.
– Jeszcze o tym porozmawiamy.
– Nie mamy o czym rozmawiać – odparł David oddychając głęboko i zmuszając się do zachowania nienaturalnego spokoju. – Byłem już tutaj – dodał cicho.
Marie spojrzała na nieruchomą, oświetloną blaskiem zegarów twarz swego męża. To, co zobaczyła, przeraziło ją znacznie bardziej niż widmo Szakala. Obok niej nie siedział już David Webb, spokojny, łagodny naukowiec, lecz człowiek, który, jak myśleli obydwoje, na zawsze zniknął z ich życia.
Aleksander Conklin ścisnął mocniej laskę i utykając, wszedł do sali konferencyjnej w kwaterze głównej Centralnej Agencji Wywiadowczej w Langley. Ujrzał przed sobą długi, imponująco duży stół, przy którym mogło się jednocześnie pomieścić co najmniej trzydzieści osób, lecz teraz siedziały tylko trzy, wśród nich siwowłosy dyrektor CIA. Ani on, ani towarzyszący mu dwaj najwyżsi rangą zastępcy nie wydawali się zadowoleni ze spotkania z Conklinem, Po ograniczonym do niezbędnego minimum powitaniu Conklin nie zajął przeznaczonego najwyraźniej dla niego miejsca przy zastępcy siedzącym po lewej stronie dyrektora, lecz usiadł na krześle przy drugim końcu stołu i z donośnym stuknięciem oparł laskę o drewnianą krawędź mebla.
– Skoro już się przywitaliśmy, panowie, proponuję, żeby nie tracić czasu na głupoty – powiedział.
– Nie jest to ani uprzejmy, ani przyjazny sposób zaczynania rozmowy, panie Conklin – zauważył dyrektor CIA.
– Bo nie mam teraz głowy do takich rzeczy, sir W tej chwili interesuje mnie wyłącznie to, dlaczego zignorowano tak absolutnie jednoznaczne ustalenia i dopuszczono do powstania przecieku, w wyniku którego życie kilku ludzi, w tym także moje, znalazło się w bardzo poważnym niebezpieczeństwie!
– To nieprawdopodobne, Aleks! – wybuchnął jeden z zastępców.
– Całkowicie niemożliwe! – zawtórował mu drugi. – Nic takiego nie mogło się zdarzyć i ty doskonale wiesz o tym.
– Wiem tylko tyle, że jednak się zdarzyło, i zaraz wam dokładnie opowiem co – odparł z gniewem Conklin. – Człowiek, wobec którego zarówno ten kraj, jak i większa część świata mają dług wdzięczności, musi ukrywać się wraz z żoną i dziećmi, przerażony, że on i jego rodzina znowu stanowią dla kogoś cel. Wszyscy tutaj obecni dali mu kiedyś słowo, że nawet najdrobniejszy fragment oficjalnej dokumentacji na jego temat nie ujrzy światła dziennego dopóty, dopóki nie zostanie stwierdzone ponad wszelką wątpliwość, że Iljicz Ramirez Sanchez, znany także jako Carlos lub Szakal, nie żyje… Zgadza się, docierały do mnie te same plotki co do was, prawdopodobnie z tych samych lub jeszcze lepszych źródeł, jakoby Szakal zginął albo został zlikwidowany tu lub tam, ale nikt – powtarzam, nikt – nie przedstawił na to niezbitego dowodu. Mimo to ujawniono bardzo ważną część informacji, czym jestem szczególnie zbulwersowany z tego powodu, iż znajduje się tam również moje nazwisko, a także doktora Morrisa Panova, psychiatry związanego bezpośrednio ze sprawą. My dwaj jesteśmy jedynymi ludźmi, o których wiadomo, że z całą pewnością wielokrotnie kontaktowali się z tajemniczym osobnikiem nazwiskiem Jason Bourne, przeciwnikiem Carlosa w prowadzonej na terenie wielu krajów morderczej grze. Informacja ta była ukryta tutaj, w podziemiach Langley, W jaki sposób wydostała się na zewnątrz? Zgodnie z przyjętymi regułami każdy, kto chce uzyskać do niej dostęp – począwszy od Białego Domu, poprzez Departament Stanu, na świętym Kolegium Szefów Sztabów skończywszy – musi przejść przez gabinety dyrektora i jego głównego analityka, przedstawiając im punkt po punkcie przyczyny swego zainteresowania* Nawet jeśli oni dwaj wyrażą zgodę, pozostaje jeszcze ostatni stopień: ja. Przed wydaniem ostatecznego zezwolenia trzeba skontaktować się ze mną, a gdybym był nieosiągalny, z doktorem Panovem. Każdy z nas ma prawo bez podania żadnych przyczyn odmówić wyrażenia zgody… Tak się właśnie przedstawiają sprawy, panowie. Nikt nie zna tych reguł lepiej ode mnie, ponieważ to ja je ustaliłem, nie gdzie indziej jak tu, w Langley, bo to miejsce znałem najlepiej. Po dwudziestu ośmiu latach pieprzonej służby było to moje ostatnie zadanie, potwierdzone autorytetem prezydenta Stanów Zjednoczonych i zgodą komisji wywiadu zarówno Izby Reprezentantów, jak i Senatu.